Co jakiś czas mierzę się z tematem krwi – rozmowa z Elizą Proszczuk
Czy kiedykolwiek mierzyła się Pani z podobnym tematem, czy jest to coś nowego?
Tak, mierzę się co jakiś czas z tematem krwi, odchodzę od niego, by znowu powrócić. Efektem są m.in. projekt PGO – Prywatne Gospodarstwo Ogrodnicze, czy książka Infantile Haematology.
Krew to dla mnie symbol cielesności, wewnętrzny duch, jest dla mnie jak źródło. Poprzez udział w tej wystawie otrzymałam możliwość eksploatacji tematu krwi w inny, niż dotychczas sposób.
Jak przebiegała praca nad pani dziełem, które zobaczymy na wystawie?
Praca przebiega w kilku etapach. Przygotowując koncepcję chodziłam między innymi na wykłady pt. "Ciało" w Centrum Kultury Jidysz. Zapoznawałam się od strony ideowej, ale też technicznej z materiałem, z którego miała powstać praca. Pomogła mi w tym współpraca z Anną Kowalik, doktorantką Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki ASP w Warszawie. Potem nadszedł czas na obróbkę materiału – błon jagnięcych i ich haftowania. Ostatnim krokiem było projektowanie sukienki z uwzględnieniem możliwości materiału i jej szycie, w czym pomaga mi krawcowa, pani Małgorzata.
Co było inspiracją do tak niezwykłej pracy?
Kobieca menstruacja. Już w społeczeństwach pogańskich, greckim i rzymskim kobieca menstruacja była tematem tabu. W wielu kulturach i religiach miesiączka jest uznawana za nieczystość lub słabość miesięczną. W trzech największych religiach świata: judaizmie, islamie i chrześcijaństwie też tak jest. Planując te pracę, myślałam o kobietach i kobiecości w różnych kulturach, nie tylko w judeochrześcijańskiej. Szukałam podobieństw i różnić pomiędzy nimi. Na pewno duży wpływ miała na mnie poezja w jidysz Chany Lewin i Celi Dropkin w przekładzie Joanny Lisek. Zafascynowała mnie także symbolika i znaczenie haftów, jako rodzaj ochronnego amuletu. Haft pełni taką rolę m.in. w kulturze tradycyjnej z bliskich mi terenów obecnej Białorusi i Ukrainy. Hafty-amulety były tam wykonywane przez kobiety na odzieży własnej, mężów, dzieci a także na tzw. "ręcznikach".
Praca nawiązuje też do ubrań Eskimosów wykonywanych z suszonych jelit wieloryba czy foki.
Istotny jest dla mnie przede wszystkim kontekst miejsca wystawy - samo Muzeum POLIN jest dla mnie bardzo ważne. Od siedemnastu lat mieszkam na Muranowie – teraz około minuty drogi od muzeum. Obserwuję zachodzące tu zmiany. Pamiętam, że nim muzeum powstało, na jego miejscu, na tzw. polanie, latem opalały się moje sąsiadki z bloku. Lubiłam ten widok, pewien zgrzyt pomiędzy pamięcią miejsca, a błogą leniwą atmosferą wypełnioną półnagimi opalonymi ciałkami.