"Nie obchodziły mnie jakieś Dziady" - relacja Gabriela Lawita
Gabriel Lawit (Ławit) – urodzony prawdopodobnie na Magadanie, syn żydowskich uciekinierów do ZSRR podczas II wojny światowej. Wychował się w Dzierżoniowie. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego. Muzyk. Mieszka w Danii. Poniżej jego relacja z wydarzeń Marca '68.
"W ’68 roku byłem chyba na piątym roku studiów. Zaczęły się te historie. One się zaczęły już trochę wcześniej, jak Izrael wygrał z Arabami, w ‘67 roku. Ale to tak było w prasie coś tam.
Muszę powiedzieć, że Polska w tym czasie oficjalnie nie była antysemicka. To znaczy, że władze oficjalnie nie propagowały antysemityzmu. Może dlatego, że było dużo Żydów na górze, a może z innych względów. Nie wiem. W ’68 roku nagle wybuchło – ty myślisz, że mnie obchodziły jakieś Dziady? To zupełnie dziki kraj, żeby robić rewolucję z powodu jakiejś sztuki napisanej jeszcze dwieście lat temu. To tylko w Polsce może się zdarzyć.
Oczywiście byliśmy „my” i „oni”. Wiadomo, że komuna, to jest komuna. Ja ani żaden ZMS, ani żadne te. Tak jak większość kolegów. A tu nagle zaczynają – i to widać było od pierwszego dnia w prasie: „Żydzi to…”. Nie nazywali „Żydzi” tylko „syjoniści”. I demonstracje: „Zarżniemy syjonistów”.
Widziałem, że to jest antyżydowska kampania, że chcą wyłowić tych Żydów, żeby zrzucić winę na kogoś, żeby pokazać społeczeństwu, że to wina „tamtych”. Ja błyskawicznie się zorientowałem i sam brałem udział, ale jako zupełnie szeregowy członek strajku. Koczowaliśmy na uniwersytecie. Jak sobie pomyślę… Te motywacje, ta polityka gówno kogoś obchodziła. No, może niektórych. Większość studentów chciała się postawić milicji. Poczuć, że oni się nas boją.
Myśmy byli turyści, Uniwersytecki Klub Turystyczny. Mieliśmy w takiej wieży klub. Akurat podczas tych strajków parę osób było w tej wieży. I zdarzyło się dwóch Żydów. Oni mieli kontakt z Uniwersytetem Warszawskim. Oczywiście ktoś coś zakapował. Nie wiem, może drukowali ulotki, bo mieli takie urządzenie. W każdym razie ich wszystkich aresztowano. A było tylko dwóch Żydów i od razu na milicji: „A panowie pochodzenie żydowskie? Do specjalisty!”. Tylko tych dwóch zamknęli, dostali wyroki. Posiedzieli sobie pół roku. A tych Polaków nie.
Przyjeżdżam do domu do Dzierżoniowa, a moja mama mówi: „Wiesz, był u mnie jakiś gość. Przedstawił się jako milicjant w cywilu. I się pytał czy ty jesteś dobrym synem. No bo widziano cię w jakiejś bójce, w jakiejś knajpie gdzieś”. Potem się okazało, że to rzeczywiście był milicjant. Okazało się, że nie mieli na mnie nic, ale próbowali.
Ja sobie wyobrażałem Polskę, że tu będę. Będę oczywiście wyjeżdżał, naukową karierę sobie wyobrażałem. Miałem kolegów, miałem dziewczynę. Ale wiedziałem, że nie można mieć zaufania do władzy. W końcu, bezpośrednie ataki zniknęły. Już nie było przeciw komu tego robić. Studium doktorskie mi się kończyło. Któregoś dnia przyjechałem do Dzierżoniowa. Woła mnie jakiś porucznik, taki w skórze gość. Zawołał mnie do siebie na UB czy SB i do mnie mówi: „Wy, kurwa Ławit, co wy tu jeszcze robicie?! Jak do pierwszego września się stąd nie wyniesiecie, to wam osobiście obiecuję, że wam zrobię takie życie, że będziecie się woleli powiesić”. To ja myślałem, że się zesram ze strachu. Pierwszego września byłem w Kopenhadze. Pomógł mi w decyzji. To był bezpośredni powód.
To był rok siedemdziesiąty pierwszy. Rozumiesz, oni mieli statystyki, oni mieli wszystko. „Tu jeszcze jeden jakiś się pęta”. Przecież każdy z nich się musiał zasłużyć, nie?"
***
Na podstawie wywiadu z Gabrielem Lawitem zrealizowanym 24.04.2016 r. do kolekcji historii mówionej Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Wywiad: Józef Markiewicz. Opracowanie: Joanna Król.
Mecenas
Współorganizator: