"U genezy Jedwabnego" Andrzej Żbikowski

Na pytanie, czy w świetle dokumentacji niemieckiej da się wyjaśnić przyczyny wybuchu agresji nieżydowskiego otoczenia wobec Żydów w lecie 1941 r., w czasie pierwszych tygodni wojny niemiecko-sowieckiej, odpowiedź jest negatywna. Negatywna w tym sensie, że po lekturze tych źródeł jestem przekonany o drugorzędnym znaczeniu niemieckiej inspiracji.
Pogromy antyżydowskie nie były wynikiem niemieckiej intrygi, choć obecność niemieckich żołnierzy i policjantów bardzo sprzyjała ich eskalacji. Decydenci z RSHA i SS słusznie przewidywali, że fala wrogości wobec Żydów rozleje się szeroko po dawnych ziemiach polskich, litewskich czy rumuńskich i potrafili z tego zjawiska skorzystać. Było im to na rękę, gdyż odpowiednio ukierunkowywało nastroje i ułatwiało realizację głównego celu – pacyfikację zajmowanego terytorium stosunkowo niewielkimi siłami. W ten sposób sprawdzały się wcześniejsze założenia i przewidywania. Jeżeli miejscowa ludność jest do Żydów aż tak wrogo nastawiona, znaczyło, że rzeczywiście to Żydzi byli – jak głosił Führer – podporą sowieckich rządów.
W ten sposób lokalne pogromy stały się ważnym fragmentem gwałtownie rozwijającej się spirali działań eksterminacyjnych prowadzącej do całkowitej zagłady ludności żydowskiej. Pierwsze tygodnie niemieckiej okupacji określiłbym mianem chaotycznego terroryzmu. Wędrujące od miasta do miasta niemieckie oddziały Policji Bezpieczeństwa (Einsatztruppen) mordowały dziesiątki żydowskich mężczyzn, zwykle zadenuncjowanych przez chrześcijańskich sąsiadów, i pojedynczych nieżydowskich sympatyków władz sowieckich. Egzekucje przybrały na siłach koło 8 lipca, gdy do plutonów egzekucyjnych włączono policjantów z trzech działających na tym terytorium batalionów Policji Pomocniczej. Ale przełomem stało się dopiero użycie do działań pacyfikacyjnych na przełomie lipca brygad Waffen-SS oraz podporządkowanie całości sił policyjnych regionalnym wyższym dowódcom SS i policji. Niemcy mordowali od tej pory masowo, także kobiety i dzieci. Od późnej jesieni 1941 r. zaczęli likwidować całe żydowskie wspólnoty.
Dokumenty niemieckie nie dają odpowiedzi na pytanie, z jakich powodów miejscowa ludność chrześcijańska prawie zawsze korzystała ze stworzonej przez Niemców sposobności rabowania i zabijania żydowskich sąsiadów. Mówią jedynie o tym, że wkraczaniu oddziałów niemieckich towarzyszył „radosny nastrój", a stosunek do nowego okupanta oscylował od wyraźnej radości na Litwie i ziemiach zamieszkanych przez ludność ukraińską po „przyjacielsko neutralny" stosunek Polaków. Niemniej jednak wszystkie lokalne społeczności na nowo się wówczas organizowały, przy czym główna w tym rola przypadła aktywistom wchodzącym w skład miejscowych straży porządkowych. One to w rzeczywistości rządziły w terenie aż do końca lipca, ponieważ tymczasowe władze wojskowe, które miały odpowiadać za bezpieczeństwo zajętych terytoriów, były niezbyt kompetentne i w zasadzie ograniczały swoją działalność do większych miast. Dopiero po rozkazie Himmlera z 25 lipca o tworzeniu Policji Pomocniczej zaczęto brać straże porządkowe w karby.
***
Przebieg pogromów na Kresach Północno-Wschodnich w lecie 1941 r. odtwarzam na podstawie wspomnień żydowskich oraz zeznań złożonych po wojnie w czasie śledztw i procesom przeciwko polskim mieszkańcom Mazowsza i Podlasia, oskarżonych o udział w pogromach antyżydowskich. Niestety, nie dysponujemy analogicznym materiałem dotyczącym uczestników pogromów na dalszych Kresach, które po zakończeniu drugiej wojny światowej pozostały w składzie litewskiej bądź białoruskiej republiki sowieckiej. Świadomie wychodzę naprzeciw śmiałego postula-tu sformułowanego przez Jana Tomasza Grossa, by wspomnieniom żydowskich ocaleńców na wstępie zaufać i w dobrej wierze konfrontować ich wizję zdarzeń z innymi źródłami. Praktycznie w stu procentach były one pisane na wewnętrzny użytek społeczności uratowanych z Zagłady – aż do czasów najnowszych nie korzystał z nich żaden urząd śledczy – a zawarte w nich czasem błędne oceny, niedokładności czy wręcz sprzeczności wynikały z ułomności ludzkiej pamięci, a nie z zamiaru fałszowania przeszłości.
Wspomnienia żydowskie przekazują rzecz bodaj najważniejszą dla opisywanych przeze mnie wydarzeń. Przekształcenie się skrywanej niechęci wobec Żydów, mającej głębokie korzenie historyczne i silnie nabrzmiałej w czasie okupacji sowieckiej, w falę pogromów nie byłoby możliwe, gdyby nie atmosfera wywołana chociażby chwilową obecnością w podlaskich i kresowych miasteczkach zwycięskich niemieckich oddziałów wojskowych bądź policyjnych. To Niemcy swą brutalnością i bezwzględnością wskazali łatwy cel, przyzwalając na rozładowanie tłumionej przez dwa lata agresji. Przez miesiąc lokalne wspólnoty reorganizowały się: mianowały nowe władze, powoływały straże obywatelskie, załatwiały rachunki z poplecznikami reżimu sowieckiego. Przede wszystkim zaś wznosiły bariery oddzielające społeczności chrześcijańskie od żydowskich współmieszkańców. W zależności od lokalnych warunków i niemieckiego przyzwolenia pierwszym etapem tego procesu był pogrom Żydów. Jego uczestników zawsze motywowały przede wszystkim spodziewane korzyści materialne, rabunek żydowskiego mienia. Czasem dochodziły motywy ideologiczne: mordowano i rabowano w zemście na sowieckich kolaborantach, ale jedynie wówczas, gdy pogromowej tłuszczy przewodzili członkowie rodzin rzeczywiście pokrzywdzonych przez Sowietów: byłych więźniów, ukrywających się konspiratorów, uciekinierów z ostatnich przygotowywanych do deportacji transportów.
Niemieccy żołnierze i policjanci przyglądali się zajściom z aprobatą, chętnie je fotografowali, zapewne nie raz do nich zachęcali, choćby organizując rozbijanie pomników sowieckich bądź uczestnicząc w niszczeniu synagog i bezczeszczeniu żydowskich ksiąg liturgicznych. Jedynie w kilku miejscach, być może dlatego, że sprawy wymknęły się spod kontroli, sami położyli kres gwałtom, a najaktywniejszych uczestników rozstrzelali. Ta nieobojętna dla rozmiaru pogromu niemiecka obecność widoczna jest w dwóch momentach. Pierwszym było przejście frontu i zwykle bardzo krótki pobyt w miasteczku niemieckich żołnierzy, rzadziej policjantów. Agresja wobec miejscowych Żydów miała wtedy jeszcze dość ograniczony rozmiar; zwykle były to pojedyncze, skrytobójcze napady, mordowano też raczej autentycznych kolaborantów.
Prawdziwa fala pogromowa ruszyła 3–5 lipca i trwała około dwóch tygodni. Zarzewiem stała się pierwsza prawdziwa policyjna pacyfikacja mazowieckiej i podlaskiej prowincji. Od miasteczka do miasteczka – tylko w niewielu z nich zorganizowano stałe posterunki żandarmerii wojskowej – przemieszczało się kilka niewielkich oddziałów Policji Bezpieczeństwa przysłanych z Warszawy, Ciechanowa i Suwałk. Ich zadaniem było przede wszystkim wyszukiwanie ukrywających się urzędników bądź aktywnych sympatyków władz sowieckich oraz weryfikacja bądź powołanie tymczasowych władz lokalnych. Polowanie na sowieckich kolaborantów bardzo często przekształcało się w masowy pogrom Żydów. Nie zawsze do pogromu dochodziło już w czasie obecności w osadzie Niemców, niekiedy – jak w Wąsoszu – w potrzebny był pewien czas, by ochotnicy mogli się zorganizować. Zwykle zajścia miały charakter chaotyczny, jedynie w Radziłowie, Jedwabnem i do pewnego stopnia w Grajewie społeczność chrześcijańska potrafiła się w celu wymordowania Żydów zorganizować. Konsekwencją takiej organizacji była niebywała skala mordu. W dwóch pierwszych miejscowościach spalono w stodołach prawie wszystkich miejscowych Żydów, w Grajewie prawie wszystkich zamknięto w areszcie, dręczonych więźniów przekazywano później niemieckim policjantom, którzy ich mordowali za miastem. W Tykocinie Polacy sami zorganizowali dla Żydów szczelnie getto, więzili ich tam, a potem przekazali policji niemieckiej, która ich wymordowała.
Niestety, wspomnienia mają słabe strony i nie na wszystkie pytania znalazłem w nich odpowiedź. Ich autorzy często gubią się w chronologii opisywanych wydarzeń, nie potrafią też dokładnie opisać formacji niemieckich, które docierały do ich miasteczka. Z tego powodu nie mam pewności, czy za rozlanie się fali pogromowej po dosyć rozległym terytorium odpowiada przede wszystkim przenikanie pogromowego wzorca, czy raczej podobieństwo położenia Żydów w różnych co do wielkości miejscowościach. Nie mam nawet pewności, czy mordercy z Jedwabnego po prostu naśladowali sąsiadów z Radziłowa. Organizacyjny przełom dokonał się z pewnością właśnie w Radziłowie. Miejscowi nie skorzystali z „oferty" doświadczonych morderców z Wąsosza, którzy dwa dni wcześniej w nocy siekierami i widłami wymordowali swoich Żydów. Nie wpuszczono ich do miasteczka. Czy sami wymyślili, w jaki sposób rozprawią się ze swoimi sąsiadami, czy podpowiedzieli im to obecni tu przez kilka godzin niemieccy policjanci, nie byłem w stanie definitywnie rozstrzygnąć.
Nie wiem też, w jakim stopniu zorganizowane ludobójstwo w Radziłowie i Jedwabnem wyczerpało morderczy zapał mieszkańców Podlasia, północnego Mazowsza i dalszych Kresów. Pogromy wybuchały jeszcze w następnym tygodniu – na przykład 13 lipca w Szczuczynie, 14 lipca w Różanej, 19 lipca w Mirze – były już jednak znacznie mniej krwawe. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy dotarła tam wieść o wcześniejszych masakrach.
Andrzej Żbikowski, U genezy Jedwabnego. Żydzi na Kresach Północno-Wschodnich II Rzeczypospolitej, wrzesień 1939 – lipiec 1941, Warszawa 2006, s. 238-241.