Dziedzictwo: Bronisław Huberman. Podcast Muzeum POLIN i Free Range Productions. Tak brzmią jedyne, znajdujące się w Polsce skrzypce, na których grał Bronisław Huberman. Jeden z najbardziej intrygujących wirtuozów pierwszej połowy dwudziestego wieku. Dziś gra na nich między innymi Magdalena Ziarkowska Kołacka. Cóż, jest to takie niezwykłe uczucie: grać na skrzypcach, na których grał kiedyś tak wybitny wirtuoz. Dziedzictwo. Podcast Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN i Free Range Productions. Odcinek drugi. Bronisław Huberman. Bronisław Huberman urodził się w Częstochowie w 1882 roku. Nawet to krótkie, encyklopedyczne zdanie budzi wątpliwości. Przekonał się o tym biograf artysty Piotr Szalsza. - Ponieważ w księgach izraelickich miasta Częstochowa, z tamtego okresu, nie ma informacji w ogóle, że on się tam urodził. Ale przyjmujemy to, co on podaje we wszystkich możliwych dokumentach i wywiadach i wypowiedziach: że on się urodził w Częstochowie. Natomiast sprawa jest lekko skomplikowana. To są tylko podejrzenia i możliwe wersje, że Zamojski był jego ojcem, o czym przekonywała wielokrotnie jego matka. Jest taki jeden list Zamojskiego, gdzie go nazywa i zachwyca się strasznie swoim ukochanym syneczkiem. Ale to tylko przypuszczenia. Natomiast, w fazie pisania książki, ja byłem wstrząśnięty w ogóle tym, że nie znalazłem jego metryki. To było bardzo dokładnie prowadzone kto się urodził, to był notowany. A może on się urodził w dworku Zamojskiego? Nie wiadomo. Więc tak to wygląda. Niezależnie od tego czy biologicznym ojcem naszego bohatera był hrabia Jan Władysław Zamojski, czy też Jankiel Huberman, pierwsze lata swojego życia Broniś spędził w Częstochowie. - Zauważalna była ta jego inteligencja, pamięć, uzdolnienia, wyobraźnia, wrażliwość - one były widoczne dla różnych osób. - po wystawie w Muzeum Żydów Częstochowian oprowadza mnie Wiesław Paszkowski - W okresie dzieciństwa Hubermana, Częstochowa była miastem robotniczym i rzemieślniczym. Pod koniec XIX wieku zamieszkiwało tu około 20 tys. Żydów. Częstochowa stała się także jednym z najważniejszych na ziemiach polskich ośrodków Haskali, czyli żydowskiego oświecenia. - Ponieważ, jak sobie przypomnimy granice zaborów, Częstochowa - do czasu pierwszej wojny światowej - była położona w pobliżu dwóch granic. I ta bliskość granicy powodowała, że wszelkie prądy przenikały także do Częstochowy. Żydzi zajmowali się miedzy innymi, zajmowali się przemytem. Przemycano różne rzeczy: broń, dokumenty, przemycano, ludzi i przemycano książki i gazety: legalne i nielegalne. W związku z tym, kiedy przemycano te książki - wieziono je do Łodzi do Warszawy - to je także czytano. Mój wzrok przykuwa zdjęcie kilkuletniego Bronisia - dziecka o spojrzeniu dorosłego. Pytam Wiesława Paszkowskiego o to, kto pierwszy poznał się na jego talencie. - Poznał się ojciec, on spostrzegł to, ale ten talent był widoczny także dla innych osób. Także to trzeba powiedzieć, że były wybite jakieś zdolności. Trzeba też od razu powiedzieć, że rodzice nie postępowali tutaj bezinteresownie: oni wiedzieli wówczas - taka już była epoka - że cudowne dziecko potrafi przynosić rodzinie ogromne dochody. Pamiętamy przypadek choćby Mozarta, który przez pewien czas funkcjonował jako wunderkind. Rodzice byli po prostu zainteresowani materialnie tym. Były to także osoby - mówię o rodzicach - które miały pewne pretensje, jak to się wówczas mówiło, do zajmowania pewnego miejsca w społeczności, nie tylko żydowskiej. To byli ludzie ewidentnie wychodzący, na zewnątrz - tak chyba to trzeba interpretować, że dzięki temu wyjście, wyjście do innych środowisk, otwarcie się Bronisława Hubermana było łatwiejsze. Rodzice inwestowali niemal wszystko w edukację Bronisia, Hubermanowie sprzedawali meble, by opłacać lekcje u znanego profesora. - Pobyt jego u Joachima w Berlinie: rok. To było decydujące. A on o potem pisze w swojej pracy z warsztatu wirtuoza, że on właściwie był sam sobie pedagogiem już później. Miał tam trzy miesiące Marsika, trzy miesiące jeszcze kogoś, ale to były takie kursy właściwie. On sam doszedł do tego jak ma grać. - Bez tego doświadczenia prawdopodobnie by się nie udało - uważa Adam Klocek - dyrektor Filharmonii Częstochowskiej imienia Bronisława Hubermana. - Wiadomo, że teraz postrzegamy Hubermana jako wielką postać, ale on jako dziecko - mimo że był genialnym dzieckiem - no jednak potrzebował osób, które go zarekomendują. Wówczas nie było konkursów skrzypcowych. Myślę zresztą, że Hubermanowi to zupełnie nie byłoby potrzebne... Natomiast, jakby tak niezwykły talent został zauważony po kolei przez różnego szczebla muzyków i pedagogów. I myślę, że to rzeczywiście jego gra - szczególnie jako "cudownego dziecka": bardzo młodej osoby - musiał robić kolosalne wrażenie. Ale od tego momentu na syna scedowali utrzymanie całej rodziny - na chłopca. - Cała rodzina jeździła: jeszcze tam jeden za drugim następni bracia jego młodsi. I właściwie można powiedzieć, że od dziecka nie miał dzieciństwa. 14-letni Huberman wykonał koncert the D-dur Johannesa Brahmsa, w obecności kompozytora. Tę historię przypomina Magdalena Ziarkowska-Kołacka. - Podczas drugiej części podobno Brahms uronił tych kilka łez wzruszenia. Ja myślę, że tutaj duże znaczenie ma fakt iż wykonywał jego dzieło kilkunastolatek. Natomiast żeby wykonać tak wielkie poważne dzieło, w tak młodym wieku, to musi być na pewno porażające wrażenie i potwierdzali to również inni kompozytorzy, którzy wtedy byli w sali Musikverein, podczas tego koncertu. Brahmsa zresztą pozostawił rysunek pięciolinii z początkowym dźwiękami drugiej części koncertu, z dedykacją dla Hubermana. Oprócz tego młodego wieku ogromny mistycyzm w grze Hubermana się przebija. Być może to również Brahmsa tak uwiodło. Każdy występ Hubermana był głębokim przeżyciem emocjonalnym - zarówno dla niego jak i dla publiczności. Jego występy właśnie nieraz porównywane są do takich misteriów muzycznych. Ja zacząłem naukę na skrzypcach w 1950 roku w Podstawowej Szkole Muzycznej. Moim profesorem był Jan Dworakowski. Prof. Jan Dworakowski był jeszcze koncertmistrzem carskiej filharmonii, u ostatniego cara. Potem, przez całe lata międzywojenne, był koncertmistrzem Filharmonii Warszawskiej. I proszę pana ja tylko pamiętałem z tego, że co czwarte zdanie - jak nam jakieś uwagi robił - mówił słowo Hunerman. Dworakowski grał tak jak Huberman. To była jeszcze szkoła XIX-wieczna. Estetyka była też zupełnie inna. Ona była jeszcze XIX-wieczna, romantyczna, z glissandami... Z takimi rzeczami różnymi.To była stara szkoła tak zwana. - Zaskoczyło mnie ustawicznie portamento w jego wykonaniu - co jest taką cechą charakterystyczną u Hubermana. To wynikało z głębokich przekonań Hubermana o tym, że skrzypce powinny naśladować głos ludzki. Czyli nie powinno być słychać w grze skrzypka żadnego mechanicznego przesuwania palców. I tak samo odnosi się do prawej ręki czyli to wszystko powinno być bardzo, bardzo płynne. Stąd właśnie portamenta - tudzież glissando: tutaj się można spierać czy nazywać to glissandem czy portamentem - natomiast jakby sedno sprawy jest takie, żeby każdy dźwięk łączył się z kolejnym. - Ale to nie jest wynik takiej fałszywej muzykalności, która ma spowodować, że to będzie w cudzysłowu piękniejsze i bardziej ozdobne. Jego gra... Koncert Beethovena, jak się słucha, to mało który ze skrzypków dzisiejszych gra tak prostolinijne Beethovena: on prawie w ogóle nie stosuje żadnych rubat, żadnych zwolnień na końcówkach fraz. To nagranie Hubermana Koncertu Beethovena dzisiaj wręcz brzmi, powiedziałbym: surowo w sensie muzycznym. To jest takie niezwykle stricte in tempo, prawie cały czas. Tak. Muszę się z tym zgodzić, że gra Hubermana jest bardzo intelektualna. Po czasie postanowiłam nauczyć się sama tego portamenta, co wcale nie było takie łatwe. Bo to jest nie tylko kwestia łączenia w lewej ręce zjazdu i wjazdu, ale do tego dochodzi jeszcze bardzo intensywna wibracja. Tak samo w koncercie Czajkowskiego, który mnie zaskoczył bardzo - zwłaszcza pod względem tempa. Po prostu on już szafuje tym tempem, że człowiek ma czasem wrażenie, że on się nie wyrobi. Oczywiście wszystko mu wychodzi. Dzisiaj trudno szukać podobnych nagrań. Huberman uwielbiał muzykę Czajkowskiego. Często grał Brahmsa, ale też całą XIX-wieczną literaturę skrzypcową, w tym Paganiniego i Wieniawskiego. Konsekwentnie wykonywał też muzykę Szymanowskiego i Chopina. Utwory tego ostatniego transkrybował na skrzypcach. Te opracowania spotykały się jednak z niepochlebnymi opiniami. Krytycy i recenzenci twierdzili, że utworów fortepianowych Chopina nie należy przepisywać na inne instrumenty. To był jednak wyjątek. Huberman zachwycał i magnetyzował niemal wszystkich. Jego nazwisko kojarzyło się z prestiżem. Najlepsze sale koncertowe, hotele, wille, zamki, pałace... Właśnie w takich przestrzeniach mieszkał, pracował i szukał natchnienia. Zgromadził spory majątek, więc stać go było na zakup najlepszych instrumentów. On pierwszego Stradivariusa prawdziwego właśnie w 1911 roku w Londynie kupił u lutnika Hilla. Natomiast później ten instrument został skradziony przez takiego grajka knajpianego.I to jest ten instrument, który ma Bell. Na Stradivariusie Hubermana gra teraz Joshua Bell - amerykański wirtuoz. Skrzypce, powstałe w roku 1713, amerykański artysta - jak twierdzi prasa - kupił za 4 miliony dolarów. Sam Joshua Bell zachowuje w tej sprawie dyskrecję. Podkreśla, że zakochał się w brzmieniu tych skrzypiec i nie chce ich wypuścić z rąk. O niezwykłym brzmieniu tego instrumentu opowiada Adam Klocek. - Te instrumenty są wspaniałe. Mieliśmy, dzięki naszemu sponsorowi: panu Zygmuntowi Rolatowi, możliwość wysłuchania Jushuy Bella. Już dwukrotnie występował u nas, na scenie Filharmonii Częstochowskiej i grał na tym wspaniałym instrumencie. To jest właśnie taka nieprawdopodobna pełnia brzmienia, która we wszystkich rejestrach powoduje, że każdy dźwięk rezonuje na swojej częstotliwości i się wydaje, że każda z tych częstotliwości jest absolutnie do maksimum wykorzystana, jeśli chodzi o pudło rezonansowe. Nie ma nie ma takich dźwięków czy rejestrów, które brzmią lepiej, a później inne gorzej - co się często zdarza w skrzypcach. Niezwykle wyrównana barwa i dźwięk jest niezwykle nasycony we wszystkich rejestrach. Filharmonia Częstochowska ma inne skrzypce Bronisława Hubermana. Nie tak drogocenne jak Stradivarius - z pierwszych dekad osiemnastego wieku - ale bez wątpienia o sporej wartości. - Dużo młodszy i nieporównywalny ze Stradivariusem - chociaż muszę powiedzieć, że brzmieniowo te skrzypce - kiedy porównywaliśmy je z takimi naprawdę najlepszymi skrzypce- to bronią się znakomicie. To są skrzypce Hubermana: prawdopodobnie taki instrument, którego być może używał w mniej sprzyjających okolicznościach. Wiadomo, że on podróżował po całym świecie - również po bardzo egzotycznych krajach - i myślę, że zdając sobie sprawę z ogromnej wartości swoich instrumentów historycznych - czyli Guarneriego i Stradivariusa - po prostu nie zabierał ich w takie rejony gdzie one mogłyby ucierpieć. Wiadomo że stare skrzypce bardzo źle reagują na duże zmiany, szczególnie wilgotności, ale też temperatury. Także takie klimaty tropikalne to jest zabójstwo dla XVIII wiecznych włoskich skrzypiec. I być może z tego powodu, albo jako taki instrument dodatkowy, Huberman w roku 1932 bodajże, kupił w Paryżu, skrzypce, które sprzedano mu jako skrzypce Scarampella - bo to był wtedy bardzo taki na fali modny lutnik. Okazało się, że oszukano go - lub sam ten sklep został oszukany przez jakichś pośredników włoskich - to nie są skrzypce Scarampella, ale skrzypce z warsztatu Antoniazzi, które w tej chwili zresztą, akurat mają podobne ceny jak Scarampella. Bardzo się cieszę że możemy użytkować je w filharmonii. Bo chociaż jakiś instrument Hubermana. Kompletny przypadek: dostałem telefon od mojego znajomego lutnika. Poinformował mnie, że jest do sprzedania instrument. Wdowa po panu, który był amatorem-skrzypkiem z Nowego Jorku, chce sprzedać skrzypce i zależy jej na czasie. I ona przyniosła te skrzypce w futerale, w którym były różne dokumenty. Ona sama nie była świadoma, że to są skrzypce po Hubermanie. Dopiero kiedy dokonano oględzin tego instrumentu i już odczytano te wszystkie papiery, znaleziono po prostu dowód zakupu, na którym jest napisane, że monsieur Bronisław Huberman, w Paryżu właśnie w tej firmie, za 7,5 tysiąca franków kupił te skrzypce. Równie dobrze te skrzypce mogłyby pójść na aukcję, albo zostać sprzedane zupełnie komuś innemu. I być może nawet nigdy nie dowiedzielibyśmy się, że mamy jeszcze jedno skrzypce Hubermana, o potwierdzonej tożsamości. Przynajmniej ten dowód zakupu jest rzeczywiście czymś, co upewnia nas, że Huberman te skrzypce kupił. Czy na nich często grał? Tego nie wiemy. Natomiast na pewno je kupił, a myślę że skoro je kupił, to właśnie po to żeby na nich grać. "Kaprys Polski" Grażyny Borysewicz. Skrzypce Hubermana ożywają dzięki Magdalenie Ziarkowskiej-Kołackiej. Muzyka była dla Hubermana światem naturalnym - najważniejszą, choć nie jedynym punktem odniesienia. W swoim 65 letnim życiu, artysta był także influencerem. Działał w ruchu paneuropejskim, powstałym w Wiedniu z inicjatywy hrabiego Richard Coudenhove-Kalergiego. - Powojenny jego wyjazd do USA bardzo wpłynął na niego w tym względzie, że on zaobserwował rozwój tego kraju: rozwój kultury, ekonomii, stosunków robotnik-kapitalista - jak to jest poukładane i jak okropnie Europa wygląda, to całe pokłosie I wojny światowej. I tu szczęśliwym trafem zbiegło się to, jego kontakt Coudenhove-Kalergi, który zakładał gdzie [Huberman] był właściwie prawie można powiedzieć niepisanym wiceprzewodniczącym i najlepszym ambasadorem tego ruchu, bo on grał około 250 koncertów rocznie. Gdzie nie przyjechał, to dzień później albo wcześniej była pogadanka na temat Paneuropy. Tego bardzo pilnował. „My Europejczycy, choć mówimy różnymi językami, to nasze myśli i uczucia wyrosły ze wspólnego ducha. Jesteśmy jedynym w naszej wierze, epickich legendach, baśniach a nawet bajkach dla naszych dzieci.” - tak pisał Huberman w książce "Vaterland Europa' - Ojczyzna Europa. - Dla mnie to też jest rodzinnie ciekawe, bo moja babcia była straszną entuzjastą Pan-Europy, o której - jak moja mama mówi, bo z tej relacji to wiem - babcia opowiadała już od czasów przedwojennych. I moja mama słyszała o Bronisławie Hubermanie, pośrednio jako o skrzypku wybitnym, ale głównie o postaci, która pochodzi z Polski i już przed wojną propagowała tę ideę pan-europejską. Nie znam... Nie mówię o Paderewskim, bo to jest akurat zupełnie inny przypadek - ale powiedzmy o smyczkowcach z tego czasu międzywojennego, którzy aż tak mocno interesowaliby się sprawami polityki. Przed drugą wojną wspólne państwo europejskie nie mogło powstać, a sam Huberman opuścił Wiedeń w latach trzydziestych. - Wiedeń był zawsze obecny. Najwięcej czasu spędzał w Wiedniu i potem już właściwie, gdyby nie jego podejrzenie że już w Wiedniu się nie da, to on by do śmierci żył w Wiedniu - tak podejrzewam. Nie wyniósł się z Wiednia z powodu tego, że czuł, że za dwa lata przyjdzie Hitler - to nie dlatego. On się wyniósł z Wiednia dlatego, że się obraził. Mianowicie on był profesorem Akademii Muzycznej w Wiedniu. Mieszkał w wynajętym przez siebie skrzydle wielkiego Pałacu Hetzendorf. Tam udzielał lekcji - uczniowie do niego przychodzili. Natomiast on zawsze chciał zagrać w Salzburgu. I nigdy go nie zaproszono do Salzburga. Są takie listy, gdzie on się skarży... I wkrótce po tym postanowił w Szwajcarii kupić dom i się wyniósł z Wiednia. Właściwie dwa lata przed anschlussem jeszcze. Bronisław Huberman, widząc sytuację żydowskich muzyków w nazistowskich Niemczech, postanowił wykorzystać swoje wpływy i w 1936 roku założył Palestynie Symphony Orchestra. To, czego nie zrealizował w Europie, zrobił w innym miejscu, innej skali i innych okolicznościach. Tym gestem otwarcie sprzeciwił się wobec polityki Hitlera. - Ja nie sądzę, żeby motywacją tego, że on że organizował tą orkiestrę, była myśl o tym, że będzie Holokaust, bo tego sobie nikt nie wyobrażał. Jeden element to było to, że żal mu było tych ludzi - byli prześladowani, zaczęli tracić pracę - bo byli świetnymi muzykami. To nie jest tak, że tam tylko byli muzycy, którzy w Niemczech byli prześladowani i tracili pracę. Koniec końców, tam bardzo duży procent muzyków z Polski też. Także cała armia z Czech z Pragi. Ale myśl była taka - łącząca się z tą wizją Europy - on miał tę myśl, żeby ta Palestyna stała się przyczółkiem kultury Europy. Żeby tam jak gdyby przenieść Europę i że nie może to być Europa zamknięta religijnie, żydowska: ma to być europejski kraj. To była taka jego idea-fix i on to zrealizował właściwie przez tą orkiestrę. Największa satysfakcja w życiu to świadomość, że jest się zrozumianym - tak Bronisław Huberman pisał do swojej przyjaciółki Heleny Biedrzyckiej, 18 marca 1939 roku. Piotr Szalsza zaznacza, że w życiu osobistym był jednak głęboko nieszczęśliwy. On wszystkich bliskich stracił w nienaturalny sposób - w sensie nienaturalnej śmierci. Kłębek nieszczęścia właściwie... Od dzieciństwa właściwie choroba, która go męczyła całe życie, czyli insomnia: bezsenność. To jest wręcz tragi-komiczne: sprawa jego nocy poślubnej, która się rozwaliła z powodu hałasu i bezsenności itd. Nieszczęśliwy związek małżeński z pierwszą żoną. Prawdziwe szczęście jego to był jego syn, ale z powodu okoliczności jakiejś, pierwsze 15 lat on w ogóle nie miał dostępu do syna. Tam były bijatyki w Budapeszcie: on chciał porwać tego syna - całe afery. Druga sprawa to są nieszczęśliwe śmierci całej rodziny i nieszczęśliwe kariery. Wuj w Zamościu zamordowany, młodszy brat który był hochstaplerem właściwie i hulaką - bez przerwy długi płacił tego młodszego brata. Starszy brat, który był drugą głową, w pewnym momencie, w polskim ruchu komunistycznym. W Wiedniu, w tym samym czasie jak Huberman był, to brat Stanisław był przedstawicielem Kominternu na Europę Zachodnią. Z gazety dowiedział się Huberman że on zginął w wypadku samolotowym, gdzieś pod Świerdłowskim, czy gdzieś, co już było w tych czasach czystkowych... Następnie kobieta, jego ukochana, zmarła mu prawie na rękach, ma zapalenie opon mózgowych. No i najgorsze to matka: nie udało się jej wyprowadzić z Nicei - tam mieszkała 40 lat prawie, w hotelu, za który on płacił. Któregoś dnia, jak zajęli hitlerowcy południową Francję, została do transportu się dostała. Jest cała ta wywózka opisana przez właściciela hotelu, jak to się odbyło. I tak to wszystko runęło w gruzach. On po wojnie był ruiną zdrowotną i psychiczną - bo jeszcze miał wypadek samolotowy, w którym wszyscy prawie zginęli. I on tylko z sekretarką jeszcze się uratował, na Sumatrze. I to, że on po wojnie tak fantastycznie nagrał ten koncert Brahmsa, to jest coś takiego jak jak Feniks z popiołów prawie, można powiedzieć. Słuchaliśmy drugiego podkastu z serii Dziedzictwo. O Bronisławie Hubermanie opowiadali: jego biograf Piotr Salsza, skrzypaczka Magdalena Ziarkowska-Kołacka, dyrektor Filharmonii Częstochowskiej Adam Klocek i historyk z ośrodka Dziejów Częstochowy: Wiesław Paszkowski. Fragmenty nagrań muzycznych pochodzą ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego. Narracja Bartosza Panka. Produkcja i realizacja Free Range Productions na zlecenie Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.