Dziedzictwo: Artur Rubinstein Artur Rubinstein: Ja przechodziłem przez bardzo dziwne pomysły o fortepianie. Np. miałem dużą fazę w młodości, gdy nie czułem żadnego respektu dla pianistów - w ogóle dla wykonawców. Uważałem, że to nie ma żadnej wagi. Miałem wtedy pogardę dla wykonawców. Uważałem że ciągle siedzą i czyszczą zęby klawiatury. Ciągle te gamy w górę i w dół. Przypominało mi szczotki do zębów. Uważam, że to wszystko jest nic nie warte, że to wszystko jest przejściowe, że to nie działa. Ale muzykę tym więcej ciągle kochałem głęboko. Oddałem jej się kompletnie. Potrafiłem spędzić dwa ostatnie grosze trzy festiwale w Bayreuth, jedząc kolacje i obiady ze śpiewakami, z dyrygentami. Z rana grając partytury Wagnerowskie - wszystko było mi zupełnie niepotrzebne jako pianiście, ale potrzebne muzykowi którym zawsze całe życie byłem i będę. Bartosz Panek: Artur Rubinstein mówił tak w roku 1960, podczas dłuższego pobytu w Warszawie. Od wielu lat był już wtedy żywą legendą. Bartosz Panek: Dziedzictwo Bartosz Panek: Podcast Muzeum Historii Żydów Polskich Polin i Free Range Production. Odcinek trzeci: Artur Rubinstein. Bartosz Panek: Śladów Artura Rubinsteina szukam w Łodzi - jego rodzinnym mieście. Pomaga mi w tym Patrycja Czudak. Spotykamy się na Pietrynie, bo tak Łodzianie nazywają główną ulicę swojego miasta. Patrycja Czudak jest przewodniczącą. Należy do Towarzystwa Przyjaciół Łodzi. Bartosz Panek: Wchodzimy na podwórko kamienicy z numerem 78. Patrycja Czudak: Kamienica dosyć prosta, jeżeli chodzi o oficynę. Nie ma tutaj żadnych ozdobników, zbędnych dekoracji. Natomiast są zachowane jeszcze miejsca po dawnej wozowni - chociażby kilka elementów. To miejsce nie wygląda szczególnie? Nie wygląda szczególnie, ale jest związane ze szczególną osobą, czyli z Arturem Rubinsteinem. Zresztą większość tych podwórek łódzkich - czy przy ulicy Piotrkowskiej czy na innych długich ulicach Łodzi - no to są takie podwórka często bez zieleni, ale czasami zaskakujące. Natomiast to podwórko na razie nie ma szczęścia. Natomiast Artur Rubinstein ze swojego dzieciństwa pamięta je jako piaszczyste: jako pełne dźwięków, szumów... Pewnie tutaj, z fabrycznego budynku obok, który się znajduje i widoczny jest również przy adresie Piotrkowska 78. Na pewno też jemu ta Łódź kojarzy się z miastem no takim tłocznym, dusznym, zadymionym pyłem z kominów fabrycznych... I jak wyjeżdżał do Warszawy, będąc dzieckiem, to mówił, że tam łapał ten oddech. Natomiast zawsze, do końca swoich dni - a przeżył przecież lat 90 parę - wspominał, że kiedy jechał do Łodzi z koncertem, to dla niego ta publiczność była najważniejsza, bo to była jego rodzima publiczność: w której on wyrastał i najbardziej stresował się przed takimi wystąpieniami. Rubinsteinowie nie mieszkali tutaj od początku. To jest kolejne miejsce, które zajmowali w Łodzi, ponieważ Artur urodził się przy ulicy Południowej, a właściwie w kamienicy przy ulicy Południowej 28. Tutaj rodzina przeniosła się z czasem. Rodzina żydowska ale spolonizowana. Słynny Arturro zawsze mienił się Polakiem i to podkreślał bardzo mocno. Mimo, że te pierwsze 10 lat spędził tak naprawdę jeszcze na terenie zaboru rosyjskiego, to zawsze podkreślał swoją polskość. Uwielbiał polską literaturę. Czytał różnego rodzaju powieści: z Henrykiem Sienkiewiczem i wieloma jeszcze innymi rzeczami. Bartosz Panek: Rodzina żydowska, rodzina spolonizowana, ale przede wszystkim rodzina liczna: rodzina duża! Patrycja Czudak: Tak siedmioro dzieci dzisiaj też robi wrażenie - myślę, że w tamtych czasach również. Kiedy Artur przychodzi na świat w 1887 roku, 28 stycznia, to, jak sam o sobie mówi we wspomnieniach, był takim członkiem rodziny nieoczekiwanym. Rodzina już była zaplanowana, większość dzieci była już starszych. No i pojawia się on. I mówi też o tym, że dzięki jego ciotce, rodzice zostali przekonani do tego żeby jednak doszło do rozwiązania i Artur przyszedł na świat. To było dosyć spore zaskoczenie, że on ma talent muzyczny, ponieważ inni członkowie rodziny takich talentów nie przejmowali. Chociaż jego siostry były uczone gry na pianinie - czy też na fortepianie. Stąd zrodziła się pasja małego Artura, który jeszcze nie mówił i nie chodził, a już słyszał dźwięki. Pewnie gdzieś tam raczkował kierunku pianina żeby się przesłuchiwać, a potem głośno płakał i krzyczał kiedy mu nie pozwalano w tzw. salonie - właśnie tutaj, w kamienicy - siedzieć i słuchać tego pianina i gry. Był niejako takim trochę samoukiem, bo on podpatrywać najpierw naukę sióstr, a już w wieku trzech, czterech lat był cudownym dzieckiem Łodzi. Artur Rubinstein: Z latami się rodzina spostrzegła, że może być coź z tego. No i jakiś wujaszek poczciwy, który umiał pisać po niemiecku, napisał gruby list - bardzo, bardzo ważny taki: opisując wszystko, różne przejścia, jak ja to śpiewam, jak lubię, co gram, że jestem muzykalny i taki czuły na to wszystko... do słynnego ongiś skrzypka Joachima: przyjaciela Brahmsa, Klary Schumann no i samego Schumanna - wielka postać muzyczna, który był wtedy zresztą dyrektorem Akademii Muzycznej w Berlinie. Ten szlachetnie odpowiedział. Odpowiedział dokładnie jak trzeba traktować takie dziecko: że powinno dziecko słuchać śpiewów dobrych, ale żeby nie uczyć, jak małpkę: żeby nie robić z nimi kroku fałszywego, żeby to wszystko przechować naturalnie. Bartosz Panek: Ale Łódź jest też tą pierwszą sceną, na której kilkuletni Artur Rubinstein pokazuje się publiczności -i ją zaczyna zachwycać. Patrycja Czudak: Tak. Ta publiczność najpierw była domowa. Później było to coraz szersze grono. Wiemy że koncertował w Filharmonii Łódzkiej - dzisiaj tak ten obiekt się nazywa: wtedy to był Łódzki Dom Koncertowy czy Dom Koncertowy Vogla. Natomiast, jak się okazuje, to pierwsze miejsce było w Łodzi, natomiast prawdopodobnie była to willa Grumanów, okolice Księżego Młyna - też w pofabrycznej części Łodzi, dobrze znane są turystom. Natomiast praktyką w tamtym czasie było zapraszanie znakomitości i pokazywanie również właśnie takich cudownych dzieci jakim był Artur. Szerokiemu gremium fabrykantów, żon fabrykanckich, czy innych ważnych postaci dla danego miasta. I w Łodzi również tak to się odbyło. Artur Rubinstein wspomina, że ogromne zamieszanie towarzyszyło temu pierwszemu wydarzeniu. Odpowiednio go szykowano i przygotowywano, żeby nie doszło do jakiejś gafy na koncercie. Ale wszystko dobrze się udało: publiczność była zachwycona - I to pewnie młodemu muzykowi dodawało też skrzydeł. Bartosz Panek: Berlin był wtedy najważniejszy. Bartosz Panek: Jeśli młodym ludziom i ich rodzicom zależało na karierze, musieli wyjechać do Niemiec. Pytam oto biografistkę Ulę Ryciak - autorkę książki "Nela i Artur: koncert intymny Rubinsteinów". Ula Ryciak: Kiedy on, będąc jeszcze w Berlinie wcześniej, kiedy się uczył, on od razu, jakby przechodząc koło różnych budynków, wyobrażał sobie, że to jest - budynków mam na myśli ekskluzywne hotele itd. -wyobrażał sobie, że to jest jego świat: że on za jakiś czas będzie tutaj nocował, za jakiś czas będzie tutaj występował. Więc on miał niesamowitą świadomość, która jest jakąś częścią jego osobowości, że ta kariera tak się potoczy. Więc kiedy dzisiaj mówimy o tym, że miał dużo szczęścia to trzeba brać pod uwagę, że szczęście jest czymś tam co się przydarzya - pewne zbiegi okoliczności - ale on kreował te sytuacje. On miał taką zdolność, by wychodzić naprzeciw różnym sytuacjom. Czyli, kiedy gdzieś znajdował się w jakimś towarzystwie, wiedział jak to - użyła bym tego określenia: wykorzystać - by to przesuwało jego karierę. Więc to jest bardzo świadomy artysta. W tym sensie możemy go porównać z taką epoką współczesną, że on miał w sobie coś w rodzaju takiego daru autopromocji. On to miał i on to miał w epoce kiedy większość artystów tego nie miała. I myślę, że to też w jakiś sposób wspierało jego talent. Artur Rubinstein: Jeden rok, taki championat mojego życia, w którym dałem 162 koncerty. W Europie, prawie, że co dzień koncerty, jakieś 90. Natychmiast po odebraniu, to było w 1937 roku. Wyjechałem z rodziną do Ameryki Południowej. Tam leciałem ciągle - do Brazylii, Argentyny, Urugwaju itd. Dzieci czekały mnie zawsze w Buenos Aires. . Artur Rubinstein: Wracamy do Europy, gdzie była Wystaw Światowa. Oglądałem ją tylko jeden jedyny dzień. Nazajutrz frunąłem do Australii, proszę wyobrazić, pierwszy raz w życiu. Jeszcze w owych czasach nie fruwało się nocą, więc co noc spałem w innym mieście - więc zupełnie jak w bajce jakieś, jak ten dywan z tysiąca i jednej nocy. Bartosz Panek: To co dostał w młodości od znanych profesorów, oddawał kolejnym pokoleniom. Piotr Paleczny - dziś także profesor, wykładowca Warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego - kilka lat po Konkursie Chopinowskim, w którym zajął trzecie miejsce, dostał zaproszenie do paryskiej willi Artura Rubinsteina. Była połowę lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Piotr Paleczny: Mieszkałem u niego przez kilka dni. Moment, kiedy dostałem wiadomość, że Artur Rubinstein zaprosił mnie do siebie, żeby mnie poznać. Była to taka wizyta, w głównej mierze pedagogiczna w moim wyobrażeniu wtedy, takim utworem, który z przekonaniem i nadzieją chciałem mu zaproponować był "Polonez As-dur" Chopina, za który przecież dostałem nagrodę specjalną. Piotr Paleczny: To oczywiście podbudowało moje przekonanie, iż to będzie ten utwór, który przyniesie mi u Artura uznanie i dla mnie olbrzymi sukces. I proszę sobie wyobrazić moje maksymalne rozczarowanie, kiedy po zagraniu właśnie tego poloneza nie usłyszałem słów zachwytu. Piotr Paleczny: Wręcz przeciwnie: skrytykował przede wszystkim tempo, szczególnie w oktywach, fragmencie w lewej ręce, wydawało mu się zdecydowanie za szybkie. Rzecz jasna król siedział niedaleko nnie. Widziałem tylko fortepian, kanapę, na której siedzi mistrz Artur i byłem cały spięty i przerażony. Rad wielkiego mistrza słuchał także Emmanuel Ax - dziś profesor Juilliard School of Music - zwycięzca pierwszego konkursu imienia Artura Rubinsteina, który od 1974 roku odbywa się w Tel Awiwie. Emmnauel Ax: Miałem 13 lat i jakoś - ja nie wiem ktoś, kot znał mego ojca i znał Rubinsteina - zaaranżował, żebym ja go poznał. On mieszkał wtedy na piątej alei w Nowym Jorku. Zagrałem jedną część sonaty Beethovena. On był bardzo uprzejmy, bardzo fajnym. Mówi: fajny chłopak, utalentowany i bardzo dziękuję. Dał mi płytę koncertu Griega, że on nagrał nową płytę. I po prostu był: no, fajny chłopczyk, bardzo przyjemnie, do widzenia! I potem poznałem go na konkursie, 12 lat później. I on jakoś, on miał fantastyczną pamięć. On jakoś zapamiętał, że ja go poznałem. I on powiedział: Mhm, pan lepiej teraz gra. On był bardzo uprzejmy. On powiedział jak ja będę w Nowym Jorku, pan może do mnie przyjść. On mówił właściwie: Ty możesz przyjść. Ja mówiłem: "mistrzu" i "Pan" a on mówił "Ty'. Możesz przyjść do mnie i pogadamy o muzyce. No ja oczywiście, jak on przyjechał do Nowego Jorku, ja natychmiast wziąłem okazję i miałem kilka lekcji z nim. Grałem właśnie Koncert Brahmsa d moll, trochę Ravela - "Waltzes nobles et sentimentales". On kochał ten utwór i on tu grał dużo w Nowym Jorku. Emmnauel Ax: Co jeszcze? Scherzzo b-moll Chopina i Waldsteinowską sonatę Beethovena. Te cztery utwory ja pamiętam bardzo dobrze. No oczywiście spotkać się z takim człowiekiem to jest zawsze zaszczyt. Widzieć takiego człowieka: jak on mówi o muzyce co on... Ale ja się uczyłem u niego od czasu, że miałem 12 lat. Bo ja byłem na wszystkich koncertach gdy on grał w Nowym Jorku. On zawsze grał w Carnegie Hall. on grał wszystko on grał przez te wszystkie lata.Ja słyszałem chyba wszystkie wielkie utwory Schumanna, Schuberta Sonata b-dur - dwa albo trzy razy; Liszta Sonata i Memfisto walc Chopina prawie wszystko. Ja go słyszałem... 15 koncertów.. Może więcej. I oczywiście koncerty z orkiestrą. On grał z Nowojorską Filharmonią i on często grał tryz koncerty podczas jednego wieczoru. Ja pamiętam bardzo dobrze koncert czwarty Beethovena, Chopina F-moll i Brahmsa b-dur. Inny koncert Beethovena trzeci, Chopina f-moll i Czajkowskiego koncert - w jeden wieczór! Po konkursie przyjechał w 1975 roku i grał z Nowojorską Filharmonią - wtedy już miał 86 lat, coś takiego... On grałby Beethovena czwarty Brahmsa d-mol w jednym wieczórze. To nie był młody człowiek a to brzmi on... On jest absolutnie w najlepszej formie! W Filharmonii Narodowej wielki koncert na otwarcie szóstego Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego. Gra Artur Rubinstein. Dyryguje Witold Rowicki. Artur Rubinstein prowadził światowe życie. Znał Picassa, Szymanowskiego De Fallę, Poulecna, Strawińskiego, Milhauda i wielu, wielu innych - tych wszystkich, którzy tworzyli elitę artystyczną świata. Świadczą o tym pamiątki zgromadzone w Muzeum miasta Łodzi. Beata Kamińska: Z apartamentu w Paryżu na naszej wystawie prezentujemy sofę, lampę, telefon z tarczą Bartosz Panek: Opowiada o nich Beata Kamińska z działu historycznego Muzeum. Bartosz Panek: Na tym telefonie - on jest z lat trzydziestych - są też numery alarmowe: policja, telegraf i straż pożarna. Beata Kamińska: I straż pożarna, tak: bardzo taki praktyczny taki informator, właśnie na tarczy, żeby już nie szukać w razie potrzeby. Telefony do takich instytucji, niosących pomoc: jak policja straż pożarna czy pogotowie. Beata Kamińska: Prezentujemy między innymi maskotki, zabawki tzw. amulety, z którymi Artur Rubinstein nie rozstawał się podczas podróży koncertowych. Bartosz Panek: To są takie zabawki dziecięce... Beata Kamińska: To są dziecięce zabawki. Widzimy to jamnika, jeżyka, niedźwiadka, słonia... Miały one, według Artura Rubinsteina, przynosić mu szczęście: taką lekkość podczas koncertów, podczas grania - jak pisał, czy mówił, w wywiadach - nie dostawał się z nimi, zawsze gdzieś w walizce, w torbie było miejsce dla właśnie tych maskotek, które ze sobą zabierał. Artur Rubinstein był człowiekiem który dużą wagę przykładał do swojego wyglądu. Był mężczyzną bardzo eleganckim: dbał o fryzurę, dbał o swój ubiór. Na wystawie możemy zobaczyć fragment toaletki artysty: to perfumy, wody końskie czy misternie haftowane, z monogramami AR, chusteczki do nosa: białe, zawsze były wyprasowane - a wykonywane były przez żonę Anielę Młynarską-Rubinsteinm, bądź przez córkę Ewę. Bartosz Panek: Na chusteczkach wyszywanych przez Ewę Rubinstein mamy napis "papa".Jest też pięciulinia, z kluczem wiolinowymi i kilkoma minutami, ale też fragment klawiatury - cała oktawa. I data też jest tutaj podana: 1972. Beata Kamińska: I inicjały "AR". I zdjęcia tutaj też może zwrócimy uwagę. Zdjęcia odnoszące się do życia artystycznego, Bartosz Panek: Z Andre Previnem, z Danielem Barenboimem, z Albertem Einsteinem w Filadelfii w roku 1940. Z Danielem Barenboimem w Londynie w 1975. W 1951 ze studentami indonezyjskimi. O! Tu jest to trójka - przyjaciele: Karol Szymanowski Paweł Kochański i Grzegorz Fitelberg. Beata Kamińska: I oczywiście zdjęcia z żoną: Anielą Młynarską-Rubinstein, którą poślubił w 1932 roku - przypomnę że to córka znanego dyrygenta, znanego muzyka Filharmonii w Warszawie. Piękne zdjęcia, takie rodzinne: z żoną, z dziećmi. Trafił również do nas do muzeum portret, wykonany w 1914 roku - portret Artura Rubinsteina, którego autorem jest Roman Kramsztyk. Bartosz Panek: To wróćmy jeszcze do tych zdjęć - z żoną, panią Anielą Młynarską-Rubinstein. Wyglądają na tych zdjęciach na szczęśliwych... Beata Kamińska: I tylko tyle. Bartosz Panek: Czy Artur i Nela byli szczęśliwi tylko na zdjęciach? Jakim człowiekiem był Artur Rubinstein, poza sceną i studiem nagraniowym? Pytam o to biografistkę Ulę Ryciak, autorkę książki "Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów". Ula Ryciak: Perspektywa Artura była jednak taka, że on miał taki, wokół siebie, obłok bezpieczeństwa, który Nela roztaczała. Ponieważ ona nie tylko była wspaniałą kucharka, nie tylko była wspaniałą panią domu, ale ona była też taką osobą, która potrafiła zaaranżować wszystkie sytuacje wokół ich rzeczywistości. Ona potrafiła np. rozwiązywać konflikty, w które popadał Artur. Potrafiła łagodzić jego spory. Potrafiła też - bo pamiętajmy o tym, że to jest osoba wykształcona muzycznie - więc ona potrafiła być też jego słuchaczką. Potrafiła nim się opiekować w różnych sytuacjach. Więc perspektywa Artura jest taka, że on był po prostu otoczony taką osobą, która zajmowała się wszystkim tym, czym on nie lubił się zajmować. Poza tym Nela była kobietą bardzo reprezentacyjną, bardzo piękną. Powiedziałabym nawet: wytworną i magnetyzującą. Ona przyciągała też ludzi. Ona potrafiła stworzyć taką niezwykłą aurę na przyjęciu, czy gdziekolwiek, gdzie oni się pojawiali, że ludzie bardzo do niej lgnęli. On nawet bywał zazdrosny że ludzie przychodzili na koncert, potem było przyjęcie, kolacja - i on czekał na tę atencję, na tę uwagę jakby na ten "bis publiczności' w tym sensie: "bis uwagi" - a nagle ta uwaga przychodziła trochę na Nelę, bo ona serwowała te wspaniałe dania, zaczynała jakby zajmować się tymi gośćmi - i Artur wpadał właśnie w taki rodzaj stuporu: "Jak to? To On jest tą gwiazdą wieczoru, a tutaj oczy przesuwają się na jego żonę. On miał tak głęboki głód uwagi, tak ogromną potrzebę żeby te oczy były zapatrzony w niego, że ciągle był w tym stanie nienasycenia. Więc konkurencja, siłą rzeczy, nie mogła się to zmieścić. Artur Rubinstein: Naturalnie pytano mnie się zawsze o moje życie osobiste, o małżeństwo, jak to się stało itd. No trudno o tym gadać. To są wszystko rzeczy dość intymne. Mogę tylko to powiedzieć: czy państwo wiecie, że ja byłem najsłynniejszym kawalerem na świecie. Byli ludzie, którzy zakładali się o grube grosze w dzień mojego ślubu z Anielą Młynarską - cudowną Polką, moją żoną, która mi dała cudowne czworo dzieci. Bajeczne po prostu dzieci + wszystkie utalentowane, rozkoszne, przywiązane, nadzwyczajne. Ale odbyło się to bardzo zabawnie. Ja się ożeniłem dość późno - już po czterdziestce. I wtedy właśnie przez to się zakładano, bo i w Paryżu i Londynie, w Nowym Jorku - wszędzie mówiono: no wszyscy mogą się ożenić, ale Rubinstein na pewno nie. To szelma jest, kawaler, flirtuje z wszystkimi kobietami. Ale ja w sercu zawsze wiedziałam jedną rzecz: absolutnie na pewno, że ja tylko mógłbym się ożenić z Polką. Tylko z Polką, tylko z Polką bym się porozumiał, tylko ją bym rozumiał. Tak się stało zresztą, na szczęście moje, znalazłem właśnie tą idealną żonę. Paryżanie się oburzali. Coż cię tknęło? No taka ładna, ale wszystkie są ładne. No ale muzykalna! No cóż ty gadasz? Młoda, kocha mnie! Cóż ty gadasz! To ci się zdaje. To wszystko bardzo cynicznie wzięli. Jeszcze powiedziałem, że to jest bardzo skromna dziewczyna, dom ona lubi, lubi być w domu, wspaniale gotuje, ubóstwia. Na to zmienili wyraz twarzy, powiedzieli: Szczęściarzu!. Ula Ryciak: On przede wszystkim w ogóle, myślę, nie był człowiekiem skromnym. Ani w tej ani w tej dziedzinie. On w ogóle nie był skromny. Myślę, że skromność to jest zupełnie jakiś oksymoron w tym przypadku. Ale tak: on mówił bardzo otwarcie o swoim uwielbieniu wobec kobiet. I on też bardzo otwarcie mówił, przez bardzo wiele lat o tym, że instytucja małżeństwa istnieje dla niego. Że ona zabija coś, co nazywa tą artystyczną tkanką, czy duchem artystycznym. I też, trzeba to uczciwie powiedzieć, że Nela o tym wiedziała, że on składał takie deklaracje, w momencie kiedy zdecydowała się na małżeństwo z nim. On był w tym dosyć otwarty i szczery. Czy to było takie szokujące? Myślę, że to może było szokujące, że to się przedostało do mediów, ale w sensie takiej postawy patriarchalnego świata, to chyba to nie było aż takie szokujące. Myślę, że to była postawa wielu mężczyzn - wpływowych mężczyzn tej epoki. Być może tutaj fakt, że on był właśnie tą medialną postacią i mówił to nie tylko na salonach europejskich stolic, ale też mediach - może to robi wrażenie. Ale ta postawa nie wydaje mi się taka odosobniona. Mówienie, właśnie z takiego kodu patriarchalnego, jednak funkcjonowało w tamtym czasie. Bartosz Panek: W pogodną majową niedzielę 1945 roku, przejechali do San Francisco Opera House. Artur miał dać recital dla delegatów różnych państw, planujących utworzyć Organizację Narodów Zjednoczonych. Sala zamieniła się w wielu barwną mozaikę kultur. Powiewające flagi mieniły się w oczach. Artur szedł między nimi. Nela widziała, że jest bardzo poruszony. Jednak polskiej flagi nie dostrzegł. Usiadł do fortepianu. Zagrał "Gwieździsty sztandar", którym rozpoczynały się wszystkie imprezy w Ameryce w czasie wojny. Publiczność podniosła się do hymnu. Kiedy skończył grać, nim oni usiedli on wstał i donośnym, wzmburzonymo głosem zawołał: W sali, w której zebrały się wielkie narody, żeby uczynić ten świat lepszym, nie widzę flagi Polski, za którą toczono tę okrutną wojnę - a więc teraz zagram polski hymn narodowy. Tak Ula Ryciak opisuje słynny występ Rubinsteina w roku końca wojny. To koncert, który był manifestacją tożsamości i przywiązania do Polski. Ula Ryciak: Ja myślę że on był bardzo przywiązany do Polski, ale nie w takim sensie Polski, rozumianej jako miejsca - bo wiadomo że on był tym nomadą, który bardzo wcześnie rozpoczął podróż - on wyjechał do Berlina jak miał niespełna 5 lat, więc był naprawdę dzieckiem - i wracał potem już do Polski na bardzo krótkie okresy. Więc to przywiązanie nie jest przywiązaniem do miejsca. To nie jest też przywiązanie do jego rodziny - on nigdy nie czuł się bardzo związany ze swoimi rodzicami. To jest bardziej przywiązanie do pewnej tradycji, do pewnej kultury, z której pochodził. I one zawsze bardzo dobrze się wypowiadał na temat Polski. Bardzo śledził to, co się tutaj dzieje. Tak, on był przywiązany do tego kraju, chociaż nie był z nim formalnie związany w trakcie swojej kariery. Bo naprawdę zdecydowana większość jego życia rozgrywa się zupełnie gdzie indziej. Można powiedzieć że o wiele bardziej był związany z Paryżem, gdzie tyle lat mieszkał. Więc to jest takie przywiązanie z przestrzeni ducha bardziej a nie z przestrzeni sentymentu. Bartosz Panek: Artur Rubinstein był w gruncie rzeczy obywatelem świata. Wszędzie na niego czekała publiczność - wierna i wyrozumiała, wybaczająca pomyłki. Jego przyjazd stawał się wydarzeniem rangi państwowej. Rubinstein był jednym z ostatnich wirtuozów, który zaczynał karierę w erze sprzed dominacji telewizji i internetu - a także w erze niekwestionowanych autorytetów i gwiazd. Dał ponad 6 tysięcy koncertów. Nagrał 200 płyt. Na scenie występował przez 80 lat. Artur Rubinstein: Raptem wstyd mnie ogarnął. Powiedziałam sobie jednak, jeżeli będę miał dzieci, nie chcę żeby po mojej śmierci ktoś powiedział do moich dzieci: słuchajcie wasz ojciec miał kolosalny talent, ale łajdka nie pracował, nie dość wykorzystał swój talent. I wziąłem się do pracy poważnie. I temu zawdzięczam, że właściwie na stare lata, ja robię teraz postępy, prawdziwe postępy. Mając lat przeszło 70 wiem, że tyle jeszcze mam do roboty, tyle jeszcze mam do osiągania i do osiągnięcia technicznie po prostu zewnętrznie, że największa moja rozkosz jest właśnie poczuć, że za rok zagram lepiej balladę czy sonatę Chopina czy taki utwór Beethovena, czy taki a nie inny koncert, zrobię lepszą płytę. I to mnie utrzymuje przy życiu i może to jest sekret moje tzw. żywiołowości i młodości, o których mi ciągle mówią i którą zresztą sam czuję, owszem. Bartosz Panek: W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku dwa razy odwiedził rodzinną Łódź. Podczas jednej z prób fotografował go na Jerzy Neugebauer. Jerzy Neugebauer: Zawsze, ile razy myślę o Rubinsteinie, to mam bardzo mocne emocje. Bartosz Panek: Oglądamy te zdjęcia na wystawie, która trwa jeszcze prawie do końca marca, w holu Filharmonii Łódzkiej. Jerzy Neugebauer: Była to najtrudniejsza sesja fotograficzna jaką przeżyłem. Niestety w ostatniej chwili, w ostatniej sekundzie, dowiedziałem się jakie są zastrzeżenia Mistrza: nie chcę widzieć fotografa i nie chcę słyszeć o fotografie. Przed orkiestronem jest taki płotek, podwyższenie. Za tym podwyższeniem jest miejsce dla Orkiestry, dla dyrygenta. Ale ten płotek znajduje się, powiedzmy, od środka sceny jakieś dziesięć metrów. Fortepian stał na scenie. Ja byłem za tym płotkiem i chowałem się, żeby mnie nie zauważono. Mowy nie było żebym używał flesza - czyli to wszystko jest zrobione w świetle naturalnym. Mało tego: miałem aparat - radzieckiego hasselblad: najgłośniejszy i najcięższy aparat świata chyba. Bez przesady: to wszystko ważyło ze 4 kilo. I proszę sobie wyobrazić, że ja właściwie schowany za tym płotkiem, starałem się wystawić obiektyw i to wszystko, co Pan tutaj widzi, było fotografowane z odległości 10 metrów: 8-10 metrów mniej więcej. Bartosz Panek: Udało się panu, przez cały czas wykonywania tych zdjęć, pozostać niezauważonym dla Artura Rubinsteina i niesłyszalnym? Jerzy Neugebauer: Niestety raz spojrzał mi głęboko w obiektyw - chyba z drugiej strony jest to zdjęcie - i Rubinstein patrzy mi głęboko w obiektyw. Wtedy zorientowałem się - bo widziałem go wizjerze, że on patrzy - no ale myślałem, że mnie wyrzuci. No nie, jakoś kontynuowana była próba - bo naprawdę starałem się być niezauważalny. Ale jeszcze jedno: ten aparat był na tyle głośny, że jak ja naciskałem spust, to było słychać - naprawdę - na całą salę teatru. Jest to wyjątkowo podły aparat. Jest to kopia Hasselbada, ale jakbym porównał rolls royce do Syrenki. Bartosz Panek: Ale to nie jedyne zdjęcia które w 1979 roku zrobił Mistrzowi Jerzy Neubebauer. Jerzy Neugebauer: Takiego Rubinsteina to miliony ludzi znają. Natomiast w Łodzi zostały wykonane dwa zdjęcia fenomenalne, unikalne, który przedstawiają Rubinsteina zupełnie inaczej. Pierwsze zdjęcie to jest on tańczący na swoim podwórku, ale - to zdjęcie, proszę zaznaczyć, bo była pomyłka: nie ja robiłem ale uważam to za genialny. Następne które robiłem to Rubinstein klęczący na powitanie przed Teatrem Wielkim. Wiadomo Rubinstein w garniturze, dostojny, zna cały świat. Natomiast tak swobodnego, tak dowcipnego, pełnego życia i dowcipu, jak na tych dwóch zdjęciach, gdzie on tańczy na swoim podwórku i gdzie on klęczy przed Teatrem Wielkim - nie ma w świecie, nie ma żadnej instytucji, przed którą by Rubinstein klęczał. Artur Rubinstein: Ponieważ grając nie mamy obiektywność. Właściwie my gramy, jak czujemy. Ja gram to co mam w sercu, co mam w głowie. Ale nie słyszę to co doprawdy publiczność słyszy ostatecznie. Zdaje się czasami porywać temperamentowi. Gram prędzej - nie zdaję sobie z tego sprawy. Gram mocniej - nie zdaje sobie z tego spraw. Nie daje prawdziwych akcentów bo już brzmią te akcenty w moim sercu, ale nie na klawiszach nie na fortepianie. Bartosz Panek: Słuchaliśmy trzeciego podcastu z serii "Dziedzictwo" - o Arturze Rubinsteinie opowiadali: biografistak Ula Ryciak, pianiści Emanuel Axa i Piotr Paleczny, historyczka Patrycja Czudak i kustosz Beata Kamińska z Muzeum Miasta Łodzi. Fragmenty nagrań muzycznych i wypowiedzi archiwalnych Artura Rubinsteina pochodzą ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego i Filmoteki Narodowej Instytutu Audiowizualnego.Narracja Bartosza Panka. Produkcja i realizacja Free Range Productions na zlecenie Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.